środa, 11 maja 2016

Po ponad roku czas na...

...nie, niestety nie na powrót. Co prawda książki dalej czytam i raczej nigdy nie przestanę (ostatnio bardzo rozczarowałam się "Krzyżem Romanowów", zostałam zaskoczona "Stażystką"- i wcale nie tym, że JFK miał kochanki, ale samym sposobem narracji; a także przerażona "W ukryciu"), ale na pisanie o nich brakuje mi już czasu. A jak zaczęło brakować na pisanie to i do blogosfery jakoś rzadziej zaczęłam zaglądać. Choć może nie blogów, ale ich autorów mi brakowało.

Tym razem przyszłam pokazać Wam moje nowe miejsce w sieci. Bo zdecydowanie nie nową pasję. Pierwszy aparat dostałam już w wieku 7 lat i od tego momentu kolejne towarzyszyły mi prawie zawsze i wszędzie. Teraz chciałabym przemienić hobby w zawód. I jako, że w dalszym ciągu, w autopromocji jestem beznadziejna (może dlatego staję się weteranką rozmów o pracę), to mam nadzieję, że obrazki powiedzą same za siebie.

Zapraszam
(nie, nie czają się tam wirusy ani żadne brzydkie rzeczy)

czwartek, 5 marca 2015

Tajemnicze stowarzyszenie. "Polskie ścieżki masonerii"

Po, zdecydowanie za długiej, przerwie wracam do Was, a przynajmniej mam taką nadzieję, z książką, którą czytałam na początku roku, i z którą mam dość duży problem.

Tematyka masonerii najczęściej przewija się w literaturze i filmie przy okazji różnego rodzaju teorii spiskowych. Na pewno słyszeliście jak to masoni zbudowali Waszyngton czy, że bez ich udziału nie dzieje się nic na świecie. Dla mnie pierwszym skojarzeniem jest... Pan Samochodzik, który w Niesamowitym dworze stanął oko w oko z tajemniczą lożą. Trudno jednak czerpać wiedzę z tak powierzchownych źródeł (o ile w ogóle można tak powiedzieć o wspomnianych przeze mnie książkach/filmach), dlatego też kiedy pojawiła się szansa dowiedzenia się o masonerii czegoś więcej, chętnie z niej skorzystałam.

Andrzej Zwoliński skupia się na historii tego ruchu w Polsce. Sięga aż do początków wolnomularstwa w naszym kraju, czyli do wieku XVII, kiedy to pierwsze loże powstały w Gdańsku, Toruniu i Królewcu. Swój wywód zaś kończy na czasach nam zupełnie współczesnych pokazując, które ze znanych nam osób mają powiązania z lożami. Książka podzielona jest na rozdziały odpowiadające pewnym epokom naszych dziejów, co ułatwia lekturę i pozwala na spojrzenie na historię masonerii jako część historii Polski.

Dla mnie zdecydowanie najciekawszymi były pierwsze rozdziały, w których autor opowiada i historii samego ruchu i tym jaki wpływ miał on na dzieje świata. Niestety jednak czasami narracja zamienia się w długie listy członków poszczególnych lóż. Tendencja ta wzrasta im bardziej zbliżamy się w lekturze do czasów współczesnych. Myślę, że spokojnie część tych nazwisk można by ominąć, gdyż przeciętnemu czytelnikowi nic one nie mówią.

Pisałam na początku, że mam z Polskimi ścieżkami masonerii problem. A dokładniej dwa. Pierwszy dotyczy braku bibliografii. Lubię spojrzeć na koniec i zobaczyć z jakich źródeł korzystał autor (czasem to może całkiem sporo o książce powiedzieć), a jak temat mnie zainteresuje poszukać kolejnych pozycji do czytania. Tu zostałam tego pozbawiona. A szkoda. 

Drugi problem dotyczy drukarskiego chochlika jaki zakradł się do mojego egzemplarza i porwał z niego 30 stron tekstu. Troszkę mi się przez niego narracja urwała...

Myślę, że Polskie ścieżki masonerii są ciekawą lekturą dla osób, które o wolnomularstwie wiedzą niewiele i chciałyby to zmienić. Wydaje mi się, że jest to dobra książka na początek zaznajamiania się z tą tematyką.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu M 

 

poniedziałek, 9 lutego 2015

W cieniu fabryk. "Północ i Południe"

Po raz kolejny miałam okazję czytać powieść napisaną przez Elizabeth Gaskell. I to powieść, dzięki której, mam wrażenie, stała się ona na powrót sławna. Również tym razem autorka mnie nie zawiodła.

Wyjątkowo, jak dla mnie, autorka miejscem akcji uczyniła nie sielankową angielską wieś czy kulturalny Londyn, ale miasto przemysłowe, którego pierwowzorem był Manchester. To właśnie w robotniczym Milton osiada rodzina, w pewnym sensie, uciekinierów z Południa. W związku z porzuceniem przez pana Hala posady proboszcza i wyznawanej wiary, muszą oni szukać nowego życia. Trafiają do miasta skrajnie różniącego się od zielonej, spokojnej, pełnej szczęśliwości wioski, którą wcześniej zamieszkiwali. Milton wydaje się być nieprzyjazne, pełne ponurych, szarych ludzi i wiecznego pośpiechu. Dodatkowo, wychowana wśród londyńskiej śmietanki, Margaret odczuwa instynktowną niechęć i pogardę w stosunku do ludzi parających się produkcją i handlem. 

A przynajmniej tak wydaje się przystojnemu i bogatemu fabrykantowi, panu Thortonowi. Północ i Południe to głównie historia dwóch ścierających się charakterów i światopoglądów: idealistycznej Margaret i twardo stąpającego po ziemi Thortona. Początkowo mamy wrażenie, że ta znajomość będzie katastrofą. Jednak z czasem oboje otwierają się na nowe ideę i doświadczenia. Margaret poznaje miasto, zaprzyjaźnia się z nietypowym robotnikiem i jego chorą córką, przygląda się ich codzienności i pracy. Z kolei Thorton dopuszcza do głosu niepokornego pracownika i, dzięki niemu, wysłuchuje racji i potrzeb swoich robotników.

źródło
Jak łatwo się domyślić Północ i Południe to nieskomplikowana, dość naiwna, historia miłosna. O uczuciu, które wyrasta ponad podziały społeczne i pokonuje wszystkie przeszkody. A napotka ich po drodze sporą liczbę. Zdecydowanie Elizabeth Gaskell nie zaskakuje jeśli chodzi o ten fragment fabuły. I równie zdecydowanie, nie jest to żadną przeszkodą w czytaniu. Książka jest tak klimatyczna i pełna czaru, że czytanie jej to sama przyjemność.

Bohaterowie pełni są wigoru i charakteru. Nie mamy tu do czynienia z mdlejącymi pannami czy niezdecydowanymi charakterami. Każdy z nich wnosi do powieści swoją, często bardzo rozbudowaną, historię.

Dodatkowo dostajemy możliwość podejrzenia miasta fabrycznego, mnie osobiście szczególnie bliskiego, w czasach jego powstawania. Kobieca literatura XIX-wieczna rzadko porusza ten temat, dlatego też zajrzenie do Milton/Manchesteru jest ciekawym doświadczeniem.

Północ i Południe to książka bardzo różnorodna, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam gorąco.


środa, 21 stycznia 2015

Na kraniec świata. "Smocza cesarzowa"

Pierwszą część serii Bohatyr czytałam ponad dwa lata temu. Żelazny kostur przypadł mi do gustu bardzo i nie mogłam się doczekać wydania kolejnej części trylogii, ale kiedy już się ona ukazała nie było mi z nią po drodze. Stąd też ta długa przerwa pomiędzy powieściami.

Od scen, które kończyły Żelazny kostur upłynęło trochę czasu. Bohatyrzy, wraz ze Światosławem, osiedli w Bułgarze. Wódz umacnia swoje panowanie i planuje kolejne podboje, zaś wojownicy się nudzą. Kiedy więc Światosław wysyła wojsko do kraju Czeremisów, bohatyrzy upraszają go, żeby im również pozwolił wyruszyć. Jednak ich cel będzie inny. Udadzą się oni dalej, na ziemie należące do nieznanego im plemienia Czudów. Ich misją ma być pomszczenie poległego druha- Wołcha i zabicie czarownika Tungarina, który przejął magiczny kostur Wołcha, a teraz dąży do zyskania nieśmiertelności i nieograniczonej mocy. W tym celu drużyna uda się na koniec świata i zmierzy z magią, o której istnieniu nie miała pojęcia.

Mam nieodparte wrażenie, że pierwsza część była zdecydowanie lżejsza. Przyciągnęła mnie ona do siebie sympatycznymi postaciami i ironicznym humorem. Tym razem mi tego zabrakło. Żeby pokazać jak bardzo wystarczy powiedzieć, że moim ulubionym bohaterem Smoczej cesarzowej był koń. Rumak dokładniej. Buruszko. On jeden nie wydawał się być sparaliżowany smutkiem, zniechęceniem czy podejrzliwością. Na całej reszcie wcześniejsze wydarzenia wycisnęły niezatarte piętno.

W ogóle miałam wrażenie, że wszystko w tej książce jest smutne i ponure. Ludzie, pogoda, wydarzenia. Jakby autor celowo starał się nam pokazać świat pozbawiony radości i kolorów. Jednocześnie przy tym Cevernak przez większość czasu trzyma nas w napięciu i zaskakuje kolejnymi pomysłami.

Smocza cesarzowa to książka na wskroś przesiąknięta magią. I to zdecydowanie nie tą dobrą. Jest mrocznie, groźnie i nieprawdopodobnie, a nad głowami bohaterów toczy się nadprzyrodzony bój. Pomimo tego, że powieść nie obudziła mojego zachwytu to trudno mi było się od niej oderwać i z ogromną chęcią sięgnę po kolejną część.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica



Książkę zgłaszam do wyzwania: Grunt to okładka

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Niebo gwiaździste nade mną... "Pod nocnym niebem"

Co Wam przychodzi na myśl, jak pomyślicie o "typowej angielskiej powieści"? Mnie stare, arystokratyczne domostwo i powikłana rodzinna sytuacja. To wszystko znajduje się w Pod nocnym niebem. Ale nie tylko to.

Jude, pracownica domu aukcyjnego, dostaje zlecenie, które namiesza w jej życiu. Ma skatalogować i przygotować do sprzedaży zawartość biblioteki dworu Starbrough Hall, rezydencji mieszczącej się koło miejsca gdzie dorastała i związanej z jej rodziną. Dlatego też przyjazd na miejsce będzie dla niej nie tylko pracą, ale również podróżą sentymentalną i próbą wyjaśnienia pewnych przeżyć. Od najmłodszych lat Jude prześladowały koszmary, w których biegała po okolicznych lasach i gubiła się w okolicach, wybudowanej na wzgórzu, wieży. Teraz te same sny ma jej siostrzenica, zaś sama Jude ma okazję zobaczyć wieżę w rzeczywistości i poznać jej historię.

Pod nocnym niebem to przeplatające się historie kilku pokoleń związanych, w różny sposób, z Starbourgh Hall. Kim jest tajemnicza Esther, prowadząca wraz z Anthony'm Wickhamem obserwacje astronomiczne w XVIII w.? Czemu pisze o nim "ojciec", skoro nie pozostawił on żadnego potomstwa? Co stało się z nią po jego śmierci? Kim była cyganka spotykana sto lat później przez babcię Jude? Jaką rolę w rodzinnej tajemnicy odgrywa wieża w środku lasu? 

źródło
Odpowiedzi na te i inne pytania stara się znaleźć główna bohaterka. Odczytuje stare dzienniki, rozmawia z potomkami Wickhama, wypytuje rodzinę, udaje się do bibliotek i muzeów, aż w końcu wpada na trop tajemniczej historii pełnej uczuć, miłości i zdrady. Dla Jude ta wyprawa w przeszłość jest również sposobem by uporządkować swoje życie: pogodzić się ze śmiercią męża, wyprostować stosunki z siostrą, a może nawet znaleźć nowe uczucie.

Rachel Hore stworzyła książkę magiczną, w której przeszłość miesza się z teraźniejszością, a kolejne kawałki układanki przynoszą przypadkowi ludzie. Dodatkowo autorka skupiła się nie tylko na skomplikowanej fabule, ale również właśnie na tych osobach, które przychodzi nam poznać.

Współcześni bohaterowie są tak ciepli i serdeczni, że ma się ich ochotę poznać. Oczywiście nie wszystko jest różowe i kłótnie Jude z siostrą to pewnego rodzaju norma, ale gdy porówna się ich do bohaterów sprzed wieków, to wydają się wręcz aniołami. Zdecydowanie ich poprzednicy nie mieli i łatwego charakteru i stara historia nie raz przyprawi czytelnika o ciarki na plecach.

Jeśli pragniecie klimatycznej powieści i nie straszna Wam akcja dziejąca się w otoczeniu gwiazd i starego księgozbioru, to Pod nocnym niebem będzie dla Was doskonałą lekturą.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle

czwartek, 1 stycznia 2015

Podsumowanie wyzwania + ogłoszenie

Rozpoczynamy Nowy Rok i z tej okazji życzę Wam dużo szczęścia. Niech noworoczne postanowienia przetrwają dłużej niż do końca tygodnia :)

Ja rok zacznę od kolejnego półrocznego podsumowania wyzwania.
Nie ma co ukrywać: wyzwanie nam umarło. Przez ostatnie pół roku przeczytane zostały 62 książki i jest to wynik osiągnięty wspólnie przez 5 osób: Paulę (do której należy dokładnie połowa z zamieszczonych recenzji), Wiki, ania notuje, Iwonę S. i Sylwuchę (tak to się odmienia?). Dziewczynom serdecznie gratuluję osiągniętych wyników. Gdybym miała dziś robić nową zakładkę i nową listę osób, to byłaby ona nad wyraz skromna i zawierała jedynie te 5 nicków. I tym sposobem doszliśmy do ogłoszenia: jak łatwo się domyślić z poprzednich zdań była to ostatnia edycja wyzwania Nie tylko literatura piękna. Pomysł wyraźnie się wypalił, a zdecydowanie nie pomógł mu mój brak regularności i zaangażowania (w końcu sama też nie przeczytałam przez ostatnie pół roku nic do wyzwania. Choć zaczęłam, ale skończyć się jeszcze nie udało).

Za to postanowiłam się pobawić w statystyka i zebrać informacje ze wszystkich czterech części. Przypomnijmy sobie jak było:
źródło
  • zaczęłyśmy w listopadzie 2012 r., a więc wyzwanie trwało ponad 2 lata. Przyznam, że nie miałam pojęcia, że aż tyle.
  • do zabawy zgłosiło się 30 osób, z czego 24 przeczytały choć po jednej książce
  • w sumie, w tym czasie, przeczytałyśmy 481 książek (najbardziej płodna
    była druga edycja)
  • najbardziej rozczytane były: Paula (112), Wiki (54), Agata CM (50), Sylwuch (42), ania notuje (33), Franca (29), Anek7 (27), Imani (25)
Serdecznie dziękuję wszystkim za zabawę. Na pewno nie ja jedna odkryłam tu książki, które koniecznie muszę przeczytać. Za następne ciekawe wyzwania wznoszę noworoczny toast.

niedziela, 28 grudnia 2014

Miłość w szaleństwie. "Słoneczniki"

Po Cezannie z Niedzieli nad Sekwaną i Monecie z Kobiety z parasolką nadszedł czas na spotkanie z kolejnym malarzem. Oczywiście już pierwszy rzut oka na okładkę mówi nam, że tym razem będzie to Vincent van Gogh.

Jest lipiec 1888 r. Malarz od jakiegoś czasu przebywa w Arles, gdzie szuka tematów do swoich obrazów. Tam, przypadkiem, w parku, poznaje Rachel młodą prostytutkę zatrudnioną w miejscowym burdelu. Od tego spotkania zaczyna odwiedzać ją regularnie i bardzo szybko wychodzą poza relację prostytutka-klient. 

Oboje są ludźmi doświadczonymi przez los, nieszczęśliwymi duszami poszukującymi miłości. Znajdują ją u siebie nawzajem. Rachel, kiedy tylko może, wymyka się do malarza. Spędza z nim dnie, staje się gospodynią w jego domu i towarzyszką podczas malowania. Sielankę przerywa przybycie Gauguina. Wprowadza on nerwową atmosferę zarówno w twórczość Vincenta, jak i w jego relacje z Rachel. Ostatnie spięcie między artystami doprowadza van Gogha do załamania nerwowego i okaleczenia. Od tej pory jego życie będzie pasmem ataków nerwowych, leczenia szpitalnego, a dla Rachel czasem oczekiwania na wyzdrowienie ukochanego i ślub.

Słoneczniki skupiają się głównie na życiu bohaterów już po załamaniu się Vicenta. I tak jak jemu można częściowo wybaczyć brak zdecydowania, niesamodzielność i życie marzeniami (choć jako bohater powieści wydawał się przez to rozlazły i sprawiał, że w realnym świecie nie chciałabym go poznać), tak trudno było mi zrozumieć naiwność i bierność Rachel. W gruncie rzeczy nie polubiłam ani jednego z bohaterów. Tam nikt nie był dobry. Może oprócz współczującej prostytutki- przyjaciółki Rachel. Wszyscy inni, w pewnym momencie, odsłaniali swoje wady i nieczyste sprawki.

W ogóle książkę czytało mi się źle. Autorka zastosowała znienawidzony przeze mnie środek: obcojęzyczne wstawki (w tym wypadku francuskie) w polskim (w oryginale zapewne angielskim tekście). Już kilkukrotnie pisałam, że uważam to za zabieg bezsensowny, niczym nieuzasadniony i kojarzący się z tanim artyzmem ("napiszę ma petite zamiast moja mała- będzie mądrzej/ciekawiej/bardziej klimatycznie). Jako że już podawałam argumenty popierające mój pogląd, tym razem powstrzymam się od wywodu.

Dodatkowo poczułam się rozczarowana faktem, że Słoneczniki, to w większości historia zmyślona. Prawdziwe są dzieje van Gogha, ale już historia miłosna jego i Rachel, na której oparta jest cała książka, to wymysł autorki. Choć Rachel istniała w rzeczywistości i to jej malarz podarował ucho. Wszelako nic nie wiadomo o tym, jakie stosunki ich łączyły.

Jednak, żeby nie było, że Słoneczniki mają same minusy. Kilka plusów też by się znalazło. Między innymi jednym z nich jest to, że Sheramy Bundrick, jako historyk sztuki, potrafi opisać poszczególne obrazy van Gogha tak, że stają nam one przed oczami. Przy tym nie zanudza ona czytelnika technicznymi szczegółami, ale odmalowuje artystyczną wizję. Korzystając z listów van Gogha do brata Budrick stara się również opowiedzieć nam historie, które stoją za malowidłami.

Słoneczniki to książka oparta na ciekawym pomyśle. Mnie jego wykonanie przypadło do gustu średnio. Czytałam ją bez zachwytu, ale też bez zbytniego bólu. Może więc dla Was będzie to lektura ciekawsza.